X. Bronisław Świeykowski

Z DNI GROZY W GORLICACH

OD 25 IX 1914 DO 2 V 1915

W   MIEJSCE  WSTĘPU!

Rozpoczynając spisywać zdarzenia, jakie miały miejsce w czasie mego burmistrzowania, ani przypuszczałem, aby ten mój dyaryusz miał kiedyś stać się własnością ogółu...

Pierwszym, który mi dał zachętę do puszczenia tych pamiętników w świat, był dostojny prezydent galicyjskiego Stowarzyszenia Czerwonego Krzyża książę Paweł Sapieha, Jemu to zawdzięczam, iż zająłem się uporządkowaniem zapisków czynionych w czasach najcięższych — bo w czasie dwukrotnej inwazyi rosyjskiej w Gorlicach.

Powiedziano mi wówczas, że jeśli losy wojenne tyle klęsk ale też i taki ogrom sławy historycznej przysporzyły Gorlicom, nie godzi się zapisków dokonanych przez naocznego świadka kryć pod korzec, tembardziej, że wszelkie przejścia i bóle tych, którzy strasznych 126. dni w „twierdzy" gorlickiej przebyli, winny całemu światu być znane!!...

Lubo nieudolnem  pisane  piórem —  niechaj   niosą i poza granicę kraju sławę miasta, z którego losami tak ściśle od lat 23. już złączone losy moje, miasta, które duszą całą ukochałem i w którem pragnąłbym najszczerzej zakończyć dni żywota mego!!

Ks. Bronisław Świeykowski

LIST CESARSKI DO X. KAN. ŚWIEYKOWSKIEGO.

Baden 16 marca 1917.

Kochany kanoniku Świeykowski!

Uznając powody, jakie skłoniły Pana do prośby, by wolno mu było zwrócić krzyż kawalerski orderu Franciszka Józefa z dekoracyą wojenną, który mu udzieliłem.

We wzorowem wypełnianiu powierzonych obowiązków rządowego komisarza w ciężko doświadczonem mieście Gorlicach, w idealnem wykonywaniu swojego powołania, jako duszpasterz, zdziałałeś Pan rzeczy, które posłużą za przykład i zjednały Ci pełen podziwu szacunek szerokich kół społeczności.

Kapłan, który wysokim zadaniom swego wzniosłego urzędu tak sprostał, jak Pan, który w najcięższych czasach był dla bliźnich swoich duchownym pocieszycielem, pomocnym przyjacielem i zapobiegliwym doradcą, wysławił sam sobie w sercach współobywateli najpiękniejszy pomnik i zapewnił sobie kartą honorową w dziejach swej Ojczyzny.

Dla tak wiernego sługi Bożego zbyteczne być może zewnętrzne odznaczenie, albowiem znajduje najwyższą nagrodą w świadomości doskonałego wypełnienia obowiązku.

Z pełni serca życzą Panu, byś mógł zapomnieć krzywdy (Ungemach), doznanej niezasłużenie w marcu 1916 roku.

Najgoręcej dziękuje, za wszystko dobre, dokonane prace Pana, i proszą Boga o najobfitsze dlań błogosławieństwo.

Karol m. p.

List X. kan. Świeykowskiego, przesłany do kancelaryi cesarskiej brzmiał:

Wasza cesarska i królewska Apostolska Mość najłaskawszy Cesarzu i Panie!

Z Wiener Ztg dowiedziałem się, że nadane mi zostało wysokie odznaczenie krzyża kawalerskiego orderu Franciszka Józefa. Z niżej przytoczonych powodów widzę się jednak zmuszony, to dla mnie ze wszech miar cenne odznaczenie, z pokornem podziękowaniem Waszej ces. i król. Mości oddać do dyspozycyi.

Od 21 lat przebywam jako kapłan i profesor religii w Gorlicach. Ściśle związany z tem miastem, przeżyłem tam tyle chwil szczęśliwych, że nie widziałem w tem nic nadzwyczajnego i godnego uznania jeżeli w połowie września 1914 r., gdy wszystkie polityczne i autonomiczne władze były zmuszone z powodu wypadków wojennych miasto opuścić, postanowiłem objąć urząd burmistrza i opiekę nad pozostałymi mieszkańcami.

Skłoniło mnie do tego postanowienia moje kapłańskie powołanie, które mi każe chrześcijańską miłość bliźniego nie tylko słowy głosić, ale i czynami okazywać; bez względu więc na to, czy moje usiłowania i trudy zasłużą wobec świata na odznaczenia i pochwały, pragnąłem jedynie pełnić wolę Wszechmocnego Sędziego i Jego święte przykazania. Najpiękniejszą nagrodę dał mi spokój sumienia i silne przekonanie, że w tych strasznych miesiącach podczas dwukrotnej rosyjskiej inwazyi i ostrzeliwania miasta, trwającego przez 126 dni, uczyniłem wszystko w miarę moich sił i mojej wiedzy, na chwałę Boga i dla dobra moich bliźnich.

Ciężkie i gorzkie krzyże dźwigałem przez ten czas, tak, że w końcu maja 1915 r. mogłem szczerze i bez żadnej ukrytej myśli odpowiedzieć pewnemu niemieckiemu jenerałowi, który w obecności kilku urzędników magistratu oświadczył: „Wasza Przewielebność! słyszałem już o księdzu: Należy się Panu krzyż żelazny" — „Dziękuję Ekscelencyo za te słowa; dość krzyżów dźwigałem jako burmistrz, te mi się należą, jako katolickiemu kapłanowi; pozostaw Ekscelencyo inne krzyże tym, którzy ich pragną".

Wychowany od dzieciństwa w ściśle konserwatywnych i lojalnych zasadach przez całe 52 lata mego życia pozostałem im wierny na każdym kroku, i starałem się dowieść tego przy każdej sposobności. A jednak już10 w czasie, kiedy namiestnik Collard zamianował mnie komisarzem rządowym dla Gorlic, zostałem na denuncyacyę sługi magistrackiego wydalonego za pijaństwo, zawezwany przed sąd polowy w Krakowie. Przyszedł straszliwy moment, rozprawa, chociaż moja niewinność była już wykazana w śledztwie przez świadectwa politycznych władz, c. k. żandarmeryi i wielu świadków; i na tej rozprawie, która odbyła się 10 marca 1916 r., musiałem stanąć jako obwiniony. Zostałem jednomyślnie uwolniony, gdyż inaczej być nie mogło. Jednakże to stawanie przed sądem było dla mnie, kapłana, który przez całe życie spełniał nienagannie swoje obowiązki wobec Boga, Kościoła i Ojczyzny, najcięższym krzyżem, jaki włożono na moje barki i serce.

Podczas tej okropnej wojny straciłem mego jedynego brata porucznika ułanów; moja matka umarła ze zgryzoty po jego śmierci, moje prywatne mienie zostało zniszczone przy zburzeniu miasta — ale wszystkie te krzyże lżej mogłem znieść jako ofiary na ołtarzu miłości Ojczyzny. Ten ostatni zupełnie niezasłużony krzyż z 10 marca 1916 — który to dzień będzie najpamiętniejszym w mojem życiu — był mi najcięższy i największą goryczą mnie napoił.

Polecając moją najpoddańszą prośbę najwyższej łasce, kreślę się z najgłębszą czcią i poddaniem. Gorlice 21 lutego 1917 r. 

Bronisław Świeykowski kanonik, katecheta, komisarz rządowy.

 

25 / IX. 1914. Obejmuję Zarząd miasta wybrany przez pozostałych 24 członków Rady miejskiej tymczasowym burmistrzem.

29 / IX. Gorlice w niebezpieczeństwie linii bojowej, bitwa pod Ołpinami, zwana „bitwą pod Bieczem"; wszystkie władze wyjeżdżają z Gorlic; zostaję w parafii sam z ks. Drem Balickim profesorem seminaryum duchownego w Przemyślu.W szpitalu powszechnym założono szpital polowy — szerzy się w przerażający sposób dyzenterya i cholera.

Od 29 / IX—22 / X. zaopatrzyłem Ostatniemi św. Sakramentami tamże 59 żołnierzy chorych na cholerę, o ile mi lekarze na to pozwolili; do wielu bowiem sal nie wolno było mi wchodzić wcale. Na cmentarzu urządzonym poza ogrodem szpitalnym pogrzebałem 36 żołnierzy, przypuszczam, że dwa razy tylu pogrzebano w nocy, każdego bowiem dnia widziałem wiele całkiem świeżych mogił. Żołnierze ci należeli do następujących pułków: artyleryi Nr. 22,; piechoty: Nr. 95, 92, 89, 47, 18, 67, 58, 27, 15, 55, 7, strzelców cesarskich: Nr. 3,12.

  W dniu 6 / X. niemała radość przypadła mi w udziale: ciężko chory na dyzenteryę Karol Rupić z p. piechoty Nr. 7. rodem z Innerteuchen w Karyntyi wyznania augsburskiego złożył wyznanie wiary i w dni 10 potem umarł jako katolik z prawdziwie budującą pokorą i rezygnacyą.

12 / X. trzy wypadki cholery wśród ludności cywilnej w mieście; przy pomocy lekarzy wojskowych — gdyż lekarze cywilni wyjechali — zarządzono jak najenergiczniejsze środki zaradcze, w istocie na tych trzech wypadkach się dzięki Bogu skończyło; mimo, że te trzy wszystkie były śmiertelne.

  13/X. wracają Władze do Gorlic.W szpitalu powszechnym, na ten czas polowym przy prawdziwie bohaterskiem poświęceniu się tamże znajdujących się Sióstr Szarytek a zwłaszcza przełożonej Siostry Amelii Bukowskiej porządek wzorowy — cholera coraz mniej zabiera ofiar, szpital jednak przepełniony chorymi na dyzenteryę i tyfus — liczba chorych waha się między 100—120, tyle bowiem najwięcej da się pomieścić w gmachu. Dla rannych założono drugi szpital w gimnazyum, liczba pielęgnowanych dziennie, przeciętnie 80. W utrzymywaniu porządku gmachu i zaprowiantowaniu tegoż dopomagają mu z całem poświęceniem i podziwu godną energią urzędnicy Zarządu miasta inspektor policyi Władysław Kijowski, tymczasowy sekretarz Zarządu Tadeusz Rakucki tymczasowy rachmistrz miejskiej kasy Tadeusz Przybylski, kancelista Zarządu miasta Józef Moskal i officyant Sądu powiatowego Maryan Kosiba. Każdy dzień przynosi coraz bardziej zatrważające wieści; codzień zrana gdy przychodzę do kancelaryi Magistratu — zasypują mię mieszkańcy pytaniami: „czy Władze rządowe są jeszcze, gdyż wieczorem mówiono, że w nocy wyjeżdżają?", „czy Komenda etapowa nie każe ewakuować Gorlic?" i t. p. I w takim stanie rzeczy przeżywamy długich — bo wielce wśród niepewności i powątpiewania się dłużących dni 34;

od 7 listopada słychać strzały armatnie coraz wyraźniej i od północy i od wschodu — wtem 13 listopada dowiaduję się, że c. k. Władze napewno wyjeżdżają wieczorem, a Komenda etapowa nazajutrz zrana, gdyż „Hannibal ante portas". Wprost rozpacz ogarnęła mieszkańców zwłaszcza tych, którzy albo nie mieli funduszów by wyjechać z rodziną na czas zimowy i puścić się na niepewną tułaczkę wśród obcych; jękami rozlegało się moje biuro przez dzień cały; uspokojono się dopiero, gdy zorganizowałem straż obywatelską i stanąwszy na czele tejże począłem w nocy 13 i 14 listopada obchodzić wszystkie zakątki miasta i chcące korzystać z wyjazdu władz niepewne indywidua zamykać do aresztów miejskich.

  Nikt — kto nie przeżył tego — wyobrazić sobie nawet w przybliżeniu nie potrafi tych uczuć bólu, goryczy i żalu, jakie mną a wierzę i wszystkimi w mieście pozostałymi ogarnęły w dniu 14 listopada, gdyśmy ujrzeli się w mieście sami, bez Starostwa, bez Sądu, bez wojska, bez żandarmeryi, i wtedy dopiero poraź pierwszy poczułem ciężar, jaki przyjąłem na siebie biorąc w ręce  Zarząd miasta.

Co chwila pytano zewsząd: A co? idą już? — ale tego dnia i w nocy z 14 na 15 nie przyszli. Więc ludziska poczęli śmiać się z tych „co uciekli" i mówili: „nie przyszli wczoraj — to pewno da Bóg nie przyjdą może całkiem — dziś niedziela, chodźmy polecić się Opatrzności Bożej".I zeszło się ludzi sporo na Mszę św. o godz. 7, i właśnie gdy po Mszy śpiewać poczęto suplikacye — rozległy się strzały w ulicy 3-go Maja tuż obok Rynku. Patrol bowiem ujrzawszy czterech kozaków jadących zwolna gościńcem od Biecza i wkoło siebie się oglądających — dała 4 strzały karabinowe do nich, ci odpowiedzieli także 4. strzałami i w najszybszym galopie uciekli znów w stronę Glinika maryampolskiego i Biecza; podczas gdy patrol nasza popędziła przez Rynek i most na Ropie w kierunku Nowodworza i Grybowa. Kościół opróżnił się natychmiast, wszyscy bowiem z lamentem pospieszyli w popłochu do mieszkań i żywy duch nie pokazał się na ulicy więcej w ciągu tego przedpołudnia.

  O godz. 3 popołudniu wjeżdża wojsko rosyjskie do miasta. Dwóch kozaków z oficerami zatrzymuje się przed budynkiem Magistratu... Oficer wchodzi do mego biura — i pyta: „kto je tu burgomistr?"... Odpowiadam „ja jestem, czem mogę służyć?" „Na jutro rano dla wojska 40 pudów mąki albo 1000 bochenków chleba, 40 pudów cukru, kilka pudów herbaty, etc". — „O ile będę mógł dostarczyć, gdyż składów nie mamy, muszę chyba pozbierać po domach", „Musi być wszystko do godziny 5 zrana! Rozumie pan burgomistr? „Z próżnego i Salomon nie naleje — bo z niczego niema nic — ale według możności dostarczę, ile tylko zebrać będę mógł"... „Ano i pudu nie śmie brakować!"... Roześmiałem się na to — roześmieli się i urzędnicy Magistratu, którzy słysząc dość głośną naszą rozmowę przyszli do mego biura — i pan oficer „gradonaczelnik" wyszedł trzasnąwszy dość silnie drzwiami... Kazałem wybębnić, by każdy z mieszkańców przyniósł co może celem złożenia tej kontrybucyi. I w rzeczy samej poczęły się gromadzić worki i woreczki w biurze, tak że w końcu wyglądało jak składnica Kółka rolniczego— i nie zrana o 5-tej ale umyślnie jeszcze o 10-tej wieczorem tego dnia „pana gradonaczelnika" (choć urzędownie nic o tem „gradonaczelnictwie" nie wiedziałem) zawiadomiłem przez policyanta, że może sobie w Magistracie odebrać swą „kontrybucyę". — Zjawił się może w pół godziny potem wraz z 5 kozakami i zabrali „swą zdobycz" wprawdzie nie w żądanych ilościach, gdyż tyle zebrać się nie dało, ale w każdym razie dość spory zasób i mąki i ryżu i herbaty i kawy i cukru.Zdawało się, że otrzymawszy to czego żądali, zostawią mieszkańców w spokoju! Lecz gdzież tam? Russkij czołowik chocze pohulat sobi — a muzyk russkij i kazak tem bilsze!

  Więc zaczęło się 16 listopada od świtu hulanie po mieście i trwało aż do 19-go. —  zaledwo kilka sklepów między innemi bazar ludowy, księgarnię nauczycielską jakoś pominięto przy tem hulaniu, reszta wszystkie padły ofiarą dzikiej hordy kozackiej. Już 17 zrana widzieć można było po ulicach porozrzucane towary ze sklepów, nie pytano wcale czy to sklep katolicki czy żydowski, kacapi pragnęli widocznie zaspokoić tylko swoją naturę tak skłonną do kradzieży i rozboju. Gdy w prywatnych domach proszono ich o to, by nie rozbijali szaf, biurek, stołów, kredensów i chciano je nawet dobrowolnie otwierać, odpychali brutalnie właścicieli i w ich oczach psując nieraz i drogie meble przemocą odrywali zamki i rozbijali wszystko, co im pod rękę wpadło. — W dniu 19 listopada wieczorem zjechał prawdziwy komendant miasta „gradonaczelnik" sztabskapitan Czakir — rodem z Bessarabii z matki Polki i katoliczki urodzony. — Ten dopiero zaprowadził jaki taki porządek w mieście; ustały przynajmniej rabunki — ale wizyty nocne sołdatów a zwłaszcza Kozaków i Czerkiesów w domach prywatnych, były na porządku dziennym. — W nocy z 19. na 20. listopada urządzili sołdaci taką wizytę handlarzowi skór mieszkającemu tuż niedaleko Rynku — a gdy stawiał opór i nie chciał ich wpuścić do alkierza gdzie spała jego córka — szablami zarąbali go na śmierć a z córką 20-letnią wobec trupa ojca w najbezwstydniejszy  sposób się obeszli; podobnych zbezczeszczeń dopuścili się Czerkiesi — istne bestye w ludzkich ciałach — w czasie od 16—20 listopada więcej —do wiadomości urzędowej podano 8 tego rodzaju wstrętnych zbrodni przyczem jedna z dziewcząt 17-letnia mieszkająca z matką — ojciec służy przy wojsku — po dokonanym przez kilku Czerkiesów gwałcie — z rana 18. listopada zupełnie bez odzieży w ogrodzie nieżywa znalezioną została.

Udałem się tedy 20. listopada ze skarga do gradonaczelnika Czakira — i tenże — przyznać muszę — z całą energią zabrał się do przeprowadzenia śledztwa każdego domu, w którym żołnierze się nadużyć dopuścili, udał się sam osobiście, wypytywał o najdrobniejszy szczegół, zapisywał sobie najdokładniej wszystko — o ile jednak później się przekonałem — było to tylko dla zamydlenia oczu, gdyż w końcu oświadczył mi — gdym zagroził wniesiem skargi do generała mieszkającego w pałacu w Zagórzanach — że z powodu ustawicznych przemarszów różnych oddziałów wojsk nie jest w stanie nic wykryć, którzy z żołnierzy dopuścili się tych nadużyć, i zbrodni. — Generał zarządził w dniu 22. listopadaut aliquid fecisse videatur — egzekucję na Rynku przed Magistratem rozkazawszy czterem żołnierzom, wobec conajmniej półtora tysiąca żołnierzy wyliczyć po 25. łóz. W dodatku — co byłbym mu już chętnie darował — przyszedł potem do Magistratu i wobec mnie i wszystkich urzędników chwalił się z tego powodu i pytał: „no! prawda, że mam dosyć energi?"... „Nie gratuluję jej panu, panie komendancie" odpowiedziałem mu na to, tak że urzędnicy słysząc to aż struchleli, by ten kozacki „Kulturtrager" za to się nie rozsierdził. Ale do tego nie doszło. A że pan Czakir był i znakomitym matematykiem, wskazuje fakt następujący: Na polecenie jego Zarząd miasta był zmuszonym wejść w układy z tutejszymi piekarzami co do dostarczania codziennie 1200 bochenków chleba dla załogujących w mieście oddziałów wojska rosyjskiego. Przez dni kilka odbierano te chleby bez żadnej kontroli; z tego skorzystali piekarze i poczęli coraz niniejsze wypiekać bochenki, tak że można było znaleść między niemi i ważące nie l kg. ale nawet tylko po 65 dk. — P. Czakir zjawiwszy się 21. listopada w Magistracie z czterema najmniejszymi bochenkami chleba zawezwał p. Mayera dyrektora szkoły wydziałowej żeńskiej, który miał właśnie urząd zawiadowczy mąką i chlebami, kazał przedłożyć rachunek za dostarczone dotychczas 2 dni chleby i obliczając każdy bochenek po 65 dk. — odpowiednią kwotę rublami liczonemi według wprowadzonego w Gorlicach kursu a 4 K. wypłacił; przyczem naraził piekarzy na niemałą stratę. Lecz nie koniec na tem. Zarządził, aby odtąd wszystkie bochenki miały wagę 1. kg.; czego piekarze najskrupulatniej teraz już przestrzegali. Gdy rozeszła się wieść 24. listopada, że p. Czakir ustępuje z „gradonaczalstwa", p. dyr. Mayer obawiając się, by razem z należącą za dostarczone przez 3 dni chleby kwotą nie czmychną, wyszukał go aż w restauracyi Surowieckiego i tam prosił go o załatwienie sprawy. P. Czakir zrazu się jakoś ociągał, a wreszcie rzekł: „znaete Pan reguła de try"? A gdy p. dyrektor Mayer oświadczył, że zna tę regułę, gdyż jest przecież nauczycielem, p. Czakir napisał na kartce: za 2400 bochenków wypłaciłem 21/11 — taką kwotę; ile będzie za 3600. 

(2400—X),

(7—3600),

i mimo, że p. Mayer tłumaczył mu, że przecież tamte bochenki były liczone wszystkie po 65 dkg; obecnie zaś wszystkie ważyły l kg, to mu wcale nie trafiło do przekonania i wypłacił tylko tyle ile sam wyrachował, tak że biedni piekarze znowu wyszli jak ongi Zabłocki na mydle!...

Sztab rosyjski w Gorlicach

  Dnia 25 listopada nastąpiła zmiana komendanta miasta— po Czakirze przyszedł kapitan, którego nazwiska nieznam; ten natychmiast po przybyciu około godz. 11 w nocy przysłał po mnie „dińszczyka" swego — gdyż wogóle ci panowie tylko w nocy „urzędowali" — z wewaniem do komendy. Ponieważ miałem zwyczaj wychodzić w nocy zawsze tylko w towarzystwie któregoś z urzędników mających dyżur nocny — więc poszedłem tam z dzielnym pod każdym względem dyrektorem szkoły wydziałowej a pod ten czas zarządcą miejskiego Składu  aprowizacyjnego p. Janem Mayerem, P. Gradonalnyk przyjął nas dość uprzejmie, zapowiedział, że wprowadzi wszędzie porządek, że on tu przez generał-gubernatora hr. Bobrińskiego przysłany, jako „naczalnyk horoda i ujizda" (powiatu); że ja jako „gołowa gorodzkaja" mam jak najrychlej zająć się otwarciem szkół i Sądu w mieście, na co „uniesiony dumą" z powodu „takiej" zaszczytnej nominacyi na wiceprezydenta Rady szkolnej krajowej i równocześnie prezydenta Sądu krajowego, odpowiedziałem, że niewiem, czy będzie to możliwem, gdyż w mieście niema ani nauczycieli ani sędziów, rzekł: da! da! da! wsio bude możływo"! — Pomyślałem sobie — a pomyślał sobie i mój towarzysz: „oj! durak! duże durak"! i około wpół do 12 w nocy wyszliśmy z tej audyencyi do żywego rozmieszeni naiwnością czy głupotą „pana naczalnyka horoda i ujizda". Wprawdzie do otwarcia szkół i Sądu nie przyszło, bo i ten komendant zniknął już tejże samej nocy z Gorlic a następcą jego został sztabskapitan p. Kadomcew, który prawdziwie „russką" energią i stanowczością zaprowadzić i utrzymać potrafił porządek w mieście. Ekscesów tak ohydnych, jak wprzód nie było, zadarzyło się kilka rabunków, ale p. Kadomcew wprawdzie polecił, aby w danym razie natychmiast go wzywano na miejsce czynu i tam nahajka, którą zawsze nosij ze sobą, była porządnie w robocie, gdy przychwytał rabujących sołdatów.

   Dnia 27 listopada w nocy około g. 11 rano dano mi znać, że kozacka patrol przyjechawszy od strony Kobylanki, rabuje sklep zegarmistrza, leżący tuż niedaleko Magistratu. — Posłałem policyanta z biletem do Kadomcewa, tenże mimo, że już spał, zerwał się natychmiast i poszedszły z trzema żołnierzami karaulnymi i z policyantem na miejsce, wezwał rabujących kozaków do opuszczenia sklepu. Dwaj uciekli, a gdy trzeci napychał jeszecze kieszenie zegarkami, Kadomcew strzelił doń z rewolweru i dość ciężko go ranił w ramię, tak że musiałem potem w sali Rady miejskiej, gdzie rannego przyniesiono zabawić się w felczera i rannemu bandaż prowizoryczny nałożyć. Podobnie była w robocie nahajka p. Kadomcewa 29. listopada z następującej przyczyny: Jeden ze sołdatów, którzy wpadli do restauracyi Surowieckiego przy ul. 3. Maja, w chwili gdy wszedłem tam uwiadomiony o napadzie i widząc, że moje prośby i przedstawienia nie odnaszą skutku, chciałem napisać kartkę do gradonaczelnika, zmierzył się do mnie karabinem i tylko sile i przytomności mego towarzysza kancelisty Magistratu p; Józefa Moskala, który wyrwawszy sołdatowi karabin wypchnął, go za drzwi na ulicę, zawdzięczam, że tym razem ocaliłem życie. Sołdat znalazłszy się na ulicy poczał krzyczeć, przybiegło kilku innych jego towarzyszy i poczęli się dobijać do zatarasowanych natychmiast drzwi sklepowych. Bóg sam, opiekujący się mną z tak nieskończonem miłosierdziem w ciągu całej inwazyi, zrządzi, że p. Kadomcew przejeżdżał właśnie podówczas ulicę w stronę Glinika maryampolskiego, a usłyszawszy krzyki sołdatów, wysiadł z powozu, kazał sklep otworzyć a wybadawszy rzecz całą, tak skropił nahajką  nietylko tego, który był bez karabinu ale i kilku jego towarzyszy przychodzących mu „z pomocą", że wszyscy oni pewno „russkij" miesiąc popamiętali tę nauczkę; następnie kazał p. Kadomcew wszystkich napastników zamknąć do aresztu, gdzie po powrocie z Gliniku dał im drugą ratę nauczki, a karabin oddał mnie „na pamiatku" wydobywszy jednakowoż zeń wszystkie naboje. Później niestety tą „pamiątkę" musiałem oddać naszej armii.

  I jeszcze raz 1. grudnia złożył p. Kadomcew „istynno russkij" dowód swej energii w kierunku utrzymania w mieście porządku.Do porozbijanych sklepów a także i do mieszkań prywatnych, w których kozacy sobie już pohulali, sprowadzali sołdaci prawie codziennie i ze wsi sąsiednich i z miasta różne kobiety a niestety i dziewczęta i pozwalali im zabierać wszystko, co jeszcze pozostało. W odleglejszych ulicach trudno było temu przeszkodzić, raz z powodu, że zapóźno o tem dawano znać do Magistratu, powtóre i dlatego, że sołdaci zwykle tak zatarasowywali wówczas ulicę, iż dostąpić tam było trudno, gdyż i policyantom nawet zabraniali się zbliżyć ota­zając czułą opieką „zaproszonych przez siebie na rabunek gości".

  Gdy jednak 1. grudnia o godz. ½ 8 zrana sprowadzili „takich gości" do sklepu w nieznacznej odległości od mego mieszkania i tu zgromadzone czy raczej „zaproszone" w liczbie conajmniej 20. kobiety zaczęły wynosić różne towary galanteryjne na furę stojącą przed sklepem i pilnowaną przez sołdatów, poszedłem tam, aby temu przeszkodzić. Sałdaci jednak mię nie dopuścili. Za chwil parę powróciłem ale już nie sam, jeno z p. Kadomcewem uzbrojonym w nieodstępną nahajkę i z 6. żołnierzami karaulnymi, których p, Kadomcew zabrał ze sobą. P. Kadomcew puścił w ruch swą nahajkę a ta sołdatom i gościom takie sprawiła lanie, że w pięć minut żywej duszy już w całej ulicy nie było prócz 2. kobiet i 5. dziewcząt, które przychwytane w sklepie przez sołdatów zostały i prócz fury obładowanej „zdobyczą" ale bez woźnicy, gdyż i ten „woźnica z grzeczności" — sołdat ujrzawszy nadchodzącego gradonaczalnyka pierwszy dał drapaka... Gradonaczylnyk wszedł do sklepu — i nie zważając zgoła na moje prośby, by przytrzymanym kobietom przebaczył, gdyż i tak już dosyć strachu się najadły i pewno nigdy w życiu więcej je ochota nie zbierze do tego rodzaju wypraw po cudze dobro, rzucił mi tylko w odpowiedzi: "Wy pane burgomystr za duże myłosernyj!" i wydał rozkaz jednemu z karaulnych żołnierzy by sprowadził lekarza wojskowego. Widząc, że moje prośby daremne, oddaliłem się, i dopiero wieczorem dowiedziałem się od lekarza, że p. Kadomcew każdej z tych delikwentek taką łozową sprawił łaźnię, że ją popamięta do końca życia swego!...

.Ten wymiar aczkolwiek brutalnej w najwyższym stopniu kary zarządzonej przez p. Kadomcewa rzucił postrach na wszystkich sałdatów jak i „gości", i otąd aż do końca pierwszej inwazyi wzorowy panował porządek pod tym względem w mieście. No i wierzę, że wieść o doznanym przez ową „siódemkę" bólu i wstydzie musiała powstrzymać i innych od wybryków i narażania się na podobną karę... Tu też zaznaczyć muszę, że czas wojenny i przykład, jaki dawały wojska rosyjskie a niestety czasami też i niektóre oddziały wojsk naszych, oddziaływały w sposób wielce demoralizujący nawet i na tych z pośród ludności miasta, którzy o przywłaszczeniu sobie cudzej własności przedtem ani pomyśleć by nie chcieli!!! Ale też pewno i najwymowniejsze słowa misyonarskie nie byłyby potrafiły odnieść takiego skutku — jaki odniosło owo dosadne „kazanie" w russkim stylu zaaplikowane przez gradonaczalnyka Kadomcewa...

W nocy z 4. na 5. grudnia dokonała się zmiana w gradonaczalstwie. — Gdy po odprawionej Mszy św. przyszedłem o ½ 7 do Magistratu zjawił się wyższy wojskowy o nader sympatycznej powierzchowości i przedstawił się jako nowy „naczalnyk horoda i ujezda" zapytał się czy umiem po francusku i on pierwszy z dotychczasowych „gradonaczalnyków" prosił o wskazanie mu kwatery; inni bowiem jego poprzednicy sami jakgdyby do własnych mieszkań — nieraz i drzwi przemocą rozbijając — się wprowadzali. Posłałem tedy natychmiast po mego dzielnego kwatermistrza — inspektora policyi — by odpowiednią wskazał kwaterę i hr. Szeremetjew — gdyż tak się nazywał ów gradonaczalnyk — przeglądnąwszy kilka mieszkań wybrał sobie mieszkanie lekarza Dra Kohna, który z początkiem września ewakuował się z Gorlic. Równocześnie hr. Szeremetjew prosił mię— nie rozkazywał, jak inni dotychczasowi gradonaczalnicy — czybym nie zechciał przedstawić mu członków Tymczasowego Zarządu miasta?... wyrażając  przytem zdziwienie, że po raz pierwszy — a był on  gradonaczalnykiem w kilku już miastach poprzednio -  widzi „un pretre, qui est le maire"... Około  godz. 11. zaprosiłem cały tymczasowy Zarząd miasta; hr. Szeremetjew przybył na to posiedzenie, wypytywał o potrzeby miasta, o stosunki sanitarne i t.p., a gdy wspomniałem, że kasa miejska świeci pustkami, tak że nawet nie mam czem płacić robotników zajętych około czyszczenia ulic, polecił mi wystosować w tym względzie pismo do generała-gubernatora hr. Bobrińskiego i przyrzekł poprzeć to pismo. A co do czyszczenia ulic przyobiecał, że mi da kilkunastu sapeurów, abym niemi rozporządzał według swej woli; żądał jednak by w jak najkrótszym czasie postawiono most na Ropie, most bowiem dawny został przez cofającą armię 12. listopada rozburzony minami. Zasię tedy przy pomocy sapeurów i naszych ludzi budowy tego mostu a praca szła tak szybko, że już w ciągu trzech dni był on zupełnie gotów, wprawdzie nie żelazny, nie betonowy, jeno z naszego rodzimego  materyału, a tak silny, że ani rosyjskie ani następnie  nasze armaty przez długi czas nie mogły mu dać i dopiero wylew wiosenny położył kres jego bytowi Tegoż samego dnia t. j. 5 grudnia przed 12. w południe przybył do mego biura nowy dygnitarz, kapitan Michał Schmatkoff władający także znakomicie kilku językami, przedstawił się jako były sekretarz ambasady rosyjskiej we Wiedniu, właściciel kilku cukrowni w okolicy Moskwy prezes Oddziału Czerwonego Krzyża, który z własnych funduszów kosztem miliona rubli z początkiem wojny urządził — i zapowiedział, że przyjechał założyć w naszem mieście szpital, żąda zatem, aby mu wskazano na ten cel budynek...Szpital powszechny był podówczas prawie pusty, gdyż pomieszczono tam zaledwo kilkunastu rannych, były na miejscu Siostry Szarytki, zaproponowałem zatem temu panu gmach szpitalny jako najlepiej się nadający na przeprowadzenie jego zamiarów... Nie przystał jednakowoż na to; gdyż mówił chce mieć budynek przy samym gościńcu. Wybrałem się tedy wraz z nim na wy­szukanie takiego domu. Najlepiej przypadły mu do gustu: na mieszkanie dlań willa p. Krynickiego, na szpital Czerwonego Krzyża jednopiętrowa realność w obszernym ogrodzie położona a będąca własnością p. rejenta Meusa; na magazyny wreszcie leżący tuż obok dom p. Płockiego, służący dotychczas na koszary dla c. k. straży skarbowej. Ponieważ budynki te były wskutek przemarszów wojsk a następnie wskutek rabunków okropnie zniszczone, p. Schmatkoff pozamawiał sobie natychmiast całą falangę robotników, i w cztery dni później tak prześlicznie takowe do porządku przyprowadził, że formalnie nie chciało się wierzyć, by w tak krótkim przeciągu czasu można było dokonać tego. Codziennie bywał po kilka razy w Magistracie przyjeżdżając konno, a koni miał ze sobą wspaniałych ośm; bogactwem swem olśniewał wszystkich... Ale przy tem wszystkiem była w nim natura „istynno russkaho czołowika",—  bo gdy nadszedł dzień 12 grudnia, a z nim konieczność „honorowego wycofania się" wojsk rosyjskich z Gorlic i zniknął p. Schmatkoff, okazało się, że rzemieślnicy, którym złote góry obiecywał pozostali niezapłaceni, że służąca Rusinka, która od kilku lat u radcy Metzgera w Gorlicach służyła, wraz z p. Schmatkoffem „wywiała" — „wywiały" też i dywany, które zakupił bez pieniędzy" w sklepach, „wywiały różne naczynia kuchenne, które ze sklepu Kółka rolniczego „pożyczył", a i magazyny, z których przyrzekał wspomagać miasto na rozkaz jego poszły całkowicie z dymem... Co do hr. Szeremetjewa, który zakończyć miał szereg gradonaczalnyków z okresu I. inwazyi, zaznaczam raz jeszcze, że był to wśród swych kolegów unikat pod względem ogłady towarzyskiej, charakteru, a w każdym kierunku europejski prawdziwie człowiek!... Energii posiadał on także spory zasób, ale jakże też odmiennej energii aniżeli taki p. Czakir lub p. Gdy 8. grudnia przyszedł do Magistratu w południe, właśnie gdy odbywało się posiedzenie Zarządu miasta, przysłuchiwał się przez cały czas obradom tegoż, nie wtrącając się jednak wcale do nich, gdyż jak się wyraził, on do Zarządu nie należy z decydującym głosem, może być tylko doradcą; a kiedy była mowa o potrzebie czyszczenia miasta, które koniecznie już tego potrzebowało, pusta zaś kasa miejska nie pozwalała na taki na on czas „luksusowy" wydatek, hr. Szeremetjew przyrzekł, że nazajutrz on sam tę sprawę załatwi. Pomyśleli sobie wszyscy: „obiecanki, cacanki... więc nam nie radość!... W tymże samym czasie kilku wieśniaków z Kobylanki, Dominikowie i Sokoła dowiedziawszy się, że „naczalnyk ujizda" jest w magistracie, weszło do biura, przedkładając mi różne kwitki „pozostawione im przez przechodzące oddziały wojsk rosyjskich za pobrane od nich bydło drób i t. p. i prosząc mię, bym w tej sprawie interweniował u hr. Szeremetjewa. Tenże wziąwszy owe kwitki począł je przeglądać a wreszcie podszedł do mnie i podając mi je rzekł.: „lisez donc! quels coquins! swołocz"!... Istotnie odczytując te „kwitki" jeden po drugim, choć mię równocześnie i uczucia oburzenia na tą „swołocz" i litości względem pokrzywdzonych przejmowały, musiałem wybuchnąć śmiechem, na „kwitkach tych bowiem widniały krótkie a jędrne rosyjskie napisy: „dużo dobryj czołowik", na innej „mnohaja lita" „da! da! da! szczo to za durak", „jej Bohu!"... i t.p., i to wszystko miało być pokwitowaniem za zabranego wołu, za wziętą krowę, za dostarczone siano i t. d. Nie dziw więc, że przy czytaniu takich pokwitowań i sam hr. Szeremetjew — poczuwając się do obowiązku miłości bliźniego nawet i na nieprzyjacielskiej ziemi — nazwał takie postępowanie „coquinerie"!! Drobniejsze kwoty płaczącym wieśniakom powypłacał z własnej kieszeni, nie mając jednak żadnego obowiązku płacić za woły i krowy przez kogoś mniej mającego odeń uczciwości zrabowane, przyrzekł, że o ile będzie w jego mocy, postara się poszukać drogi, na której by poszkodowani otrzymali bodaj urzędową rekompensatę. A przyrzeczeń dotrzymywał ten człowiek, co do którego nieraz w duszy żałowałem, że go niestety za nieprzyjaciela uważać mam obowiązek... Tak było zaraz nazajutrz! Wcześnie zrana — a wstawałem dość wcześnie gdyż o godz. 6. bywałem zawsze już po Mszy św. a po śniadaniu — ujrzałem wychodząc już oddziały sapeurów i innych żołnierzy uzbrojonych nie w karabiny ale w różnego rodzaju miotły,... i do wieczora tegoż dnia wszystkie ulice z błota oczyszczone zostały tak, jak może nigdy nie były; Rynek zaś i plac przed kościołem parafialnym zapełnił się młodymi obywatelami wyznania mojżeszowego, którzy na polecenie hr. Szeremetjewa czyszczeniem tychże zająć się zostali zmuszeni. A co godzinę prawie wychodził hr. Szeremetjew na ulice i przyglądając się pracy na tychże podjętej uśmiechał się z zadowoleniem, i kogo spotkał chwalił się przed nim „eto moje djeło"!...

Dziesiątego grudnia wyjechał on do Lipinek celem oglądnięcia tamtejszej rafineryi nafty, a przed wieczorem zjawił się kozak w magistracie z jakąś sztafetą do gradonaczalnyka. Otrzymawszy w odpowiedzi wiadomość, że ..gradonaczalnyk" pojechał do Lipinek, puścił się galopem za nim. Była to widocznie jakaś bardzo ważna depesza... Tymczasem z Lipinek do Gorlic wiodą dwie drogi: jedna przez Sokół, Dominikowice, Kryg i Roz­dzielę; druga przez Libuszę, Klęczany, Zagorzany, Glinik maryampolski — Hr Szeremetjew widocznie chcąc po drodze zwiedzić jeszcze rafineryę nafty w Libuszy wybrał drugą drogę, gdy kozak puścił się na pierwszą. I to była — jak zobaczymy — rzecz okropnie fatalna dla wojsk rosyjskich stojących między Gorlicami a Jasłem. W sztafecie tej było polecenie, by z Gorlic telefonicznie zażądano silniejszych posiłków z Jasła, gdyż „Austrijcy" idą na Gorlice.

I w rzeczy samej około godz. 8. zrana usłyszeliśmy pierwszą kanonadę od strony Sękowy i Siar. Rozpoczęła się bitwa na terenie tych dwóch gmin, a ponadto na przedmieściu Gorlic: Pocieszce, i w dalszych gminach za Sękową i Siarami położonych: Męcinie, Rychwałdzie; ta bitwa, której przebieg znakomicie a i z radością — gdyż co chwila przekonywującą nas o naszem zwycięstwie, mogliśmy obserwować z urządzonego — z największą ostrożnością — obserwatorium w jednej z sal szkoły męskiej 6-klasowej.

W rzeczywistości kościółek rozebrały wojska austro - węgierskie dla pozyskania drewna na budowę umocnień

Już około południa widać było cofającą się armię rosyjską — ze spokojem tedy i podniesiony na duchu udałem się na obiad; wtem, ledwo zacząłem go spożywać dają mi znać, że gradonaczalnyk przysłał po mnie dwóch kozaków na koniach i swego adjutanta, bym, natychmiast przyszedł do jego biura. Poszedłem tedy konwojowany przez tych trzech panów na koniech — i aczkolwiek od czasu wkroczenia Moskali do Gorlic na wszystko zdecydowany myślałem po drodze, co się stać mogło?  Spotkałem hr. Szeremetjewa przed domem, w którym mieszkał, a ten polecił mi natychmiast posłać policyanta po jednego z członków Zarządu miasta i to po „jewreja" Langsama. Było właśnie ¼ 1.  hr. Szere­metjew, wziąwszy mię na ulicę Władysława Jagiełły tuż pod Starostwem począł objaśniać dlaczego mię wezwał. Otóż doniesiono mu, że do cofających się oddziałów rosyjskich jakiś żyd na Zawodziu dał strzał z rewolweru, i że generał kazał mu wziąć członka Zarządu żyda Langsama albo drugiego Einchorna w razie, gdyby pierwszego nie było, jako zakładnika, który w razie, gdyby coś podobnego jak na Zawodziu się przytrafiło, będzie rozstrzelany. Tłumaczyłem mu dość długo, że Żydzi w Gorlicach są w takim panicznym strachu, iż wątpię bardzo, żeby, który z nich aż strzelać się odważył, zresztą, jak sam zauważyć mógł, rzadko który Żyd pokazuje się teraz na ulicach, tak że przecie sałdaci posłani przezeń w celu zabrania Żydów do czyszczenia miasta, z piwnic i rozmaitych kryjówek wyciągnąć ich musieli, ale te wszystkie moje tłumaczenia zdawały się nie trafiać mu do przekonania, wprowadził mię do swego pomieszkania, kazał podać obiad, a gdy po dwóch blizko godzinach policyant powrócił i doniósł, że Langsama niema w mieście — tak znakomicie umiał się zadekować — hr. Szeremetjew rzekł do mnie: „je regrette beaucoup, mais Vous restrez comme le prisonnier d'etat; a po chwili zapytał: ,,avez Vous peur"? — na co mu odrzekłem ..Monsieur le Comte, je ne suis pas de ces gens, qui ont peur". Zamyślił się chwilkę i wiedziałem, że tylko dlatego, aby mi nie dać poznać opanowującego go coraz bardziej rozczulenia, szybko wyszedł z pokoju podsuwając mi dzienniki do czytania. — Przez okno wychodzącego z mieszkania gradonaczalnyka na ulicę vis-a-vis Starostwa dostrzegłem uciekające w bezgranicznym popłochu oddziały konnicy i piechoty rosyjskiej w stronę ku Bieczowi — a już dobrze mrok zapadać począł — gdy hr. Szeremetjew powrócił z miną o wiele jakąś weselszą i zakomunikował mi: „Vous etes deja libre!". — Wyszedłszy dowiedziałem się, że biedaka Einhorna znaleziono w domu, patrol w Rynku ogłaszała wobec niego, że w razie gdyby strzały do wojsk rosyjskich się powtórzyły, on będzie rozstrzelany a następnie odprowadzono go jako zakładnika do biura „gradonaczalstwa". Udałem się natychmiast do hr. Szeremetjewa z powrotem, przedstawiłem mu, że ten biedak ma bardzo liczną rodzinę, że w razie potrzeby raczej niechaj mię w zakład weźmie, na co tenże jak zwykle dobrotliwie się uśmiechnął i rzekł tylko, wsiadając na konia, „nous verrons — venez ici a huit heure et demie!!". O pół do 9. byłem znowu u niego, a zatroskany wielce o los tego zakładnika wracając do Magistratu spotkałem hr. Szeremetjewa tuż koło Rynku wracającego konno do domu; ujrzawszy mię, zeskoczył z konia i przystępując do mnie zawołał: „soyez tranquille — Einhorn retournera toute de suite; c'est mon cadeau pour Votre offrande!". I nie czekając nawet na mą podziękę dosiadł konia i zawoławszy tylko jeszcze: Dieu avec Vous Mr. l'Abbe et bourgue­mestre" ruszył z miejsca. W dziesięć może minut potem zameldował mi policyant w biurze, że Einhorn pobiegł do domu, by uspokoić żonę i dzieci, i polecił mię przeprosić, że nie wstępuje do Magistratu, ale że jest już całkiem wolnym". — Poznałem, że i wśród Moskali są ludzie zacni, jeżeli tylko kulturni i po europejsku wychowani!! I znów ogarnął mię żal, że takiego hr. Szeremetjewa w czasie wojny nie godziło się mi mieć za przyjaciela!! i cieszyć się miałem święty obowiązek, że on był zmuszony jeszcze tej nocy umykać z Gorlic przed wkraczającą do miasta zwycięską armią naszą. Tak wręcz przeciwnych uczuć doznawać równocześnie w sercu to przecie męka, to tortura nie do opisania, o której nawet najsłabszego pojęcia nie mogą mieć ci, którzy jej nie przeszli ewakuowawszy siebie przed inwazyą czyto dobrowolnie czy w myśl rozporządzenia wyższej Władzy!...

DALEJ >>>>